progu, Lucien zmełł w ustach przekleństwo.
- Mówił pan, że to będzie kameralne przyjęcie - szepnęła panna Gallant. - I jest, jak na londyńskie zwyczaje - skłamał. Nie lubił niespodzianek. Choć był to dopiero początek sezonu, po salonie Howardów kręciło się pół setki gości, prawie dwa razy więcej, niż się spodziewał. Część przeszła do sąsiedniego pokoju muzycznego i biblioteki. Po wejściu ich czwórki nagle zapadła cisza, a po chwili rozległ się szmer podnieconych głosów. - Lordzie Howard, lady Howard - przywitał gospodarzy, choć miał ochotę udusić oboje. - Chciałbym przedstawić panią Delacroix, pannę Delacroix i jej damę do towarzystwa, pannę Gallant. - Miło mi panie poznać - powiedziała serdecznie pani domu. - Wszyscy umierają z chęci, żeby wreszcie panią zobaczyć, panno Delacroix. Rose dygnęła i oblała się rumieńcem. Lucien westchnął ciężko, tylko czekając na nieskładną odpowiedź i łzy. - Ma pani piękny dom - przemówiła jego kuzynka niepewnym głosem. - Dziękuję, że nas pani zaprosiła. Lucien stanął za panną Gallant. - Na Boga, jednak da się ją czegoś nauczyć. - Cii. Niedobrze, że mnie pan nie uprzedził. Zaraz po kolacji pani Delacroix musi oświadczyć, że boli ją głowa. Rose nigdy nie da sobie rady z dwudziestoma matronami chętnymi do pogawędki. Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że powinien zatroszczyć się o samopoczucie ciotki Fiony. Nie miał w zwyczaju słuchać cudzych poleceń, zwłaszcza kobiety, ale lekko skinął głową. - I pomyśleć, że mogłem teraz upijać się u White'a. - W takim razie ten wieczór będzie dla pana miłą odmianą. - Rzeczywiście to jest odmiana - przyznał grobowym tonem. - Lecz nie nazwałbym jej miłą. Na szczęście zjawili się w chwili, gdy zaczęto podawać do stołu, dzięki czemu oszczędzili sobie wielu prezentacji. Lady Howard posadziła go między lady DuPont a lady Halverston. Była to z jej strony mądra decyzja, zważywszy na jego reputację i zaawansowany wiek obu dam. Kiedy jednak dostrzegł, że lord Daubner kieruje się ku drugiemu stołowi, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - Ale... - wyjąkał Jeffries, kiedy Balfour podszedł do niego i zamienił karteczki z nazwiskami. - Nie musisz mi dziękować. Wiem, jak nie lubisz przeciągów. - Ale... Lucien heroicznie zajął miejsce obok ciotki Fiony. Kuzynka Rose i panna Gallant usiadły przy tym samym stole, na szczęście obok siebie. Stąd lepiej widział Alexandrę. Podchwycił jej wzrok. - Wygodnie? - zapytał tak, żeby tylko ona usłyszała. - Oczywiście, milordzie - powiedziała i odwróciła się do Rose. Lucien zerknął na ciotkę. - Twoja córka wygląda znośnie - przyznał niechętnie. - Oczywiście. Połowa młodych mężczyzn z okolic Birling składała jej wizyty. Ale ja wiem, dla kogo powinna się oszczędzać. - Nie zdawałem sobie sprawy, że rozstałyście się z Dorsetshire z takim żalem. Może w ogóle nie należało opuszczać dotychczasowego środowiska. - Rose nie wyjdzie za farmera, pastora czy zwykłego dzierżawcę. Kiedy obok niego stanęła panna Georgina Croft, Lucien doszedł do wniosku, że wieczór jednak nie będzie całkowitą stratą czasu. Ta młoda dama zajmowała szóstą pozycję na liście Mullinsa. - Dobry wieczór - powiedział. Gdy wstał i podsunął jej krzesło, panna Croft zarumieniła się po korzonki ciemnych włosów i rozejrzała gorączkowo. Niestety karteczka z jej nazwiskiem tkwiła w tym samym